Obudzić się, pędem lecić do dzieci, które tuż po otwarciu oczu zaczynają kłócić się o zabawkę. Czuć, że chce ci się siku, ale co tam! Wytrzymam i szybko je ubiorę, może uda mi się je udobruchać i uciszyć wrzaski od siódmej rano? Gdzie jest mój mąż? A dobra, bierze prysznic. Ubieram je, w zasadzie pomagam i negocjuję warunki, czy mimo kilku stopni za oknem, pozwolą sobie nałożyć cieplejszą bluzę zamiast sandałków i sukienki? Pędzę nakarmić koty, które miauczeniem przyprawiają mnie o migrenę. „Paweł! Gdzie są gumki do włosów?!”, wydzieram się jak wariatka na całą gębę. Oczywiście mąż nie wie. Wracając z kuchni, o mały włos nie wybiłam sobie zębów, potykając się o rozrzucone pudełka po plastelinie. Znów wojna dziewczynek, tym razem o spinki, obie chcą jedną i tę samą z kotkiem. Dobrze, że jutro pójdziemy z mężem razem na randkę! Mama obiecała przyjechać z Podlasia i dwie godziny popilnować Ancymonków. Mamy iść do Teatru Młyn na „Niedzielne popołudnie” z Pauliną Holtz i moim ulubionym aktorem, Michałem Sitarskim. Oby dotrwać do soboty, wtedy pójdziemy na „Niedzielnę popołudnie”, powtarzam w myślach rozbawiona ten absurd: w „sobotę na niedzielne”. Nie wiedzieć czemu, ale dziś ta myśl mnie niesamowicie bawi. A może jest moją ostatnią deską ratunku?
Inne spektakle teatralne:
- Grubasy w teatrze
- “Dance Dance Dance” – moje wrażenia ze spektaklu Teatru Tańca w Dorożkarni
- Spektakl The Wedding – czy dzisiejsze małżeństwo ma sens?
- Spektakl 69
- Spektakl “Imię” – seria uroczych pomyłek we francuskim stylu
- „Korpo Story 2b” – poznaj mroczne tajemnicje koporacji.
„Niedzielne popołudnie”
Mimo, że na szesnastą mieliśmy iść do teatru, od rana była nerwówka. Dziewczynki odreagowywały cały tydzień przedszkola, a my z mężem skakaliśmy sobie do oczu od samego rana. A nie, sorry, wróc. To było dzień i dwa dni wcześniej. W sobotę rano byłam zawalona robotą, więc ewakuowałam się do kawiarni popracować, a Paweł w tym czasie ogarnął chatę i odebrałam z dziećmi mamę z dworca. „Niedzielne popołudnie” w Teatrze Młyn w mojej głowie jawiło się jako szansa, by trochę polepszyć nasze relacje. Wrzesień zaczął się dla nas bardzo ciężko. Mój powrót do pracy, nowa organizacja życia rodzinnego, permanentne zmęczenie jego i moje. Dzieci, praca, dom, dzieci, koty, praca, praca, zmęczenie, nieustające pretensje, frustracja, dzieci dom. Tak w skrócie wyglądały nasze ostatnie tygodnie.
„Niedzielne popołudnie” w Teatrze Młyn
„W sobotę zabieram cię na randkę do teatru. Załatwiłam opiekę do dzieci. Cieszysz się?”, zadzwoniłam kilka dni wcześniej do męża w czasie przerwy od pracy. Zdawkowe: „cieszę się”. Już chciałam zacząć kłótnię, że nic go nie interesuje, a ja się tak staram, ale tym razem nie dał mi powodów. „A na co?”, zapytał wyraźnie uradowany mąż. Jest dobrze, pomyślalam przez chwilę. I zaczęłam mu opowiadać, że wybieramy się na „Niedzielne popołudnie” w Młynie, na starówce. Nawijałam jak szalona przez komórkę, że gra tam Sitarski (a mój mąż wie, że kocham tego aktora) i że bardzo się cieszę, bo w końcu pobędziemy sami. Że to dobry wstęp do polepszenia naszej relacji, że będzie super, a potem może zaliczymy jeszcze kawę na starówce!
A potem on zapytał się mnie, czy wiem o czym jest spektakl „Niedzielne popołudnie”?
Odpowiedziałam mężowi, że spoko, luz i niech się nie martwi. Że coś tam czytaam, że „Niedzielne popołudnie” mówi o kryzysie w dojrzałym związku, w sensie w małżenstwie. Ale, że na pewno będzie happy end, bo jak byłam na „Seks, rosół i pieluchy„, to przecież zakończyło się dobrze. I zapewniam, że nie, wcale nie piję do naszej relacji, po prostu chcę pójść na randkę i zobaczyć na scenie Michała Sitarskiego. I w sumie, uznałam, że czepia się, że szuka drugiego dna, a ja tym razem chciałam po prostu pójść z nim do teatru.
Godzina, która potrafi zmienić życie – wrażenia po obejrzeniu „Niedzielnego popołudnia”
Idziesz podjarana na randkę z mężem do teatru. Spektakl trwa godzinę, mała, kameralna sala. Intymna atmosfera. Dwoje doskonałych aktorów na scenie. Przypominasz sobie, gdzie ostatnio widziałaś Paulinę Holtz i Michała Sitarskiego. Dobra, zaczyna się. Widzisz na scenie ludzi podobnych do was. Małżeństwo, mają dwójke dzieci, ale spodziewają się trzeciego. W myślach szybko analizujesz, czy będziecie mieć trzecie, czy kategorycznie nie ma to szans. Są w trakcie przeprowadzki do wymarzonego domu. Dzieci oddali do teściów (skąd ja to znam), ale zamiast pobyć ze sobą, siedzą i nadrabiają pracę (to też znam, nad wyraz dobrze). Czujesz w kościach, że coś jest nie tak i zaraz coś się wydarzy… Bynajmniej nie chodzi o nagły poród głownej bohaterki, będącej w zaawansowanej ciąży.
Romantyczna randka w teatrze, czy zimny prysznic dla związku?
„Niedzielne popołudnie” jest w sam raz. Nie ma ani chwili nudy, nie ma momentu, w którym z przyzwyczajenia chcesz sięgnąć po telefon i poskrollować facebooka. Obserwujesz na scenie dwoje ludzi, którzy wydają ci się, aż nadto znajomi. Między wierszami, w wydawałoby się rzeczowej rozmowie na temat obowiązków nad dziećmi, domem i pracy wyczytujesz o wiele więcej, niż można powiedzieć podczas sześćdziesięciu minut spektaklu. Jedno popołudnie, które zmienia wszystko. „Niedzielne popołudnie”, które bezwstydznie obnaża wasze wady, wątpliwości, zanedbania i zaniechania względem relacji. O jedno zdanie wypowiedziane za dużo, o jeden mail przeczytany zbyt pochopnie.
Orzeźwiająca lekcja o byciu razem – na każdym etapie małżeństwa
Czasem wydaje nam się, że zdrada partnera, to może być najgorsze co nam w życiu się przytrafi. W „Niedzielnym popołudniu” zostaje pokazane, że od samej zdrady gorsza jest rozmowa, w której zdobędziemy się na szczerość nie tylko wobec partnera, ale przede wszystkim wobec siebie. Po spektaklu wyszliśmy struci i zawstydzeni. Jakby jakaś niewidzialna i bolesna gula, jednocześnie utknęła nam w gardle. Z przekorą zapytałam męża: „co, gorzko jest zobaczyć siebie i swoje życie na scenie?”. Dłuższa chwila milczenia i stwierdzenie Pawła: „bardzo gorzko”.
Moja ocena – „Niedzielne popołudnie”
„Niedzielne popołudnie” Teatru Młyn jest bardzo dobrą sztuką, w której w soczewce mamy ukazaną codzienność wielu małżeństw, szczególnie tych z dziećmi. Codzienna gonitwa z czasem. Slalom między obowiązkami w domu, dziećmi, a pracą. Nie starcza czasu, siły i chęci by dbać o siebie, o partnerze już nie wspominając. Żyjemy razem, ale obok siebie. Bliskości, spontaniczności i wsparciu ustępuje miejsce, odfajkowany, przewidywalny seks, partnerstwo finansowe i logistyka dzielenia się obowiązkami wobec pociech i domu.
W jaki sposób uchronić nasze małżeństwo przed taką pułapką?
Nie ma na to jednej, uniwersalnej porady. Ale możecie zrobić dla własnego związku coś dobrego, co pozwoli Wam zmienić perspektywę i spojrzeć na relację z dystansu. Zostawić na chwile „duszenie się we własnym, dobrze znanym sosie”, na rzecz randki w teatrze. Może nie romantycznej, ale bardzo potrzebnej i być może terapuetycznej dla Waszej relacji. Wystarczy zabrać męża na „Niedzielne popołudnie”, a potem koniecznie zjeść coś i porozmawiać o wrażeniach ze spektaklu na starówce.
Wpis powstał we współpracy z Fundacją Artystyczną Teatr Młyn.
Zdjęcia wykorzytsane w artykule pochodzą ze strony Teatru Młyn.
Świetny wpis!